3
by ognista | Score: 7950
Z przerażeniem i dezorientacją patrzyliśmy przez grube okno naszego statku. byliśmy na orbicie już kilka miesięcy, jednak od kilku dni całkowicie utracilismy kontakt z bazą. kompletnie nie byliśmy w stanie się połączyć nie ważne jak dlugo nasłuchiwaliśmy z słuchawką przy uchy, nikt się nie odzywał.
Teraz bylismy bezsilni a widok który rozpościerał się przed naszymi oczami sprawiał ze włoski na karku stroszyły się ze strachu. Dziesiątki ognistych wybuchów pojawiało się wokół ziemi. na początku kompletnie nie wiedzieliśmy co widzimy. dopiero po chwili zdaliśmy sobie sprawę z tego, że przed naszymi oczami ma miejsce katastrofa o jakiej nie mieliśmy pojęcia. Samoloty zaczęły zderzać się czołowo w wielu miejscach dookoła świata. Dlaczego? Taka sytuacja mogła mieć miejsce tylko w momencie kiedy kompasy przestały by działać, gdy nawigacja zaczęła szwankować. Widzieliśmy jak strefa powietrzna zmienia się w jeden ogromny trójkąt bermudzki. Wszystko trafiał szlag. Żeglowaliśmy po kosmicznych pustkowiach walcząc z nami samymi. Byliśmy w beznadziejnej sytuacji. Choć tak napradę nei zdawaliśmy sobie sprawy z tego jak źle mogłoby być pod nami. Teraz byliśmy zdani na łaskę pieprzonego metalowego olbrzyma i racji żywnościowych które powoli zaczęły się kurczyć.
- jakie rozkazy? - zapytał rob, przestępując z nogi na nogę. spojrzałam przerażonym wzrokiem na dowódcę. kiran pokręcil głową zatroskany.
- wcielamy plan "s.o". masz moje pozwolenie. - wycharczał.
z niedowierzaneim spojrzeliśmy po sobie. nigdy tak naprawdę nie sądziliśmy że z ust komendanta wypełznie ta myśl. Nie chcieliśmy by tak było. Modlilismy się o to do wszystkich bogów jakich imiona znaliśmy. to był prawdziwy wyrok śmierci.
- z resztą poradzę sobie później. Tak przeczekamy.
Rob skinieniem głowy przyznał, ze zabiera się za wykonanie rozkazu. saszka spojrzal na mnie. jego skóra była blada jak tynk.
- muszę się napić. - mruknął pod nosem . Dokładnie wiedziałam co miał na myśli. Przeklinałam w duchu bazę, że nie mogli nas zaopatrzyć w nic mocniejszego.
statek zadrżał, wszystko nieufnie się zatrzęsło. trzęsłam się i ja, drżeliśmy w sercach, modląc sie o przyszłą bezbolesną śmierć. Po tym wszystkim co udało nam się osiągnąć, za bardzo kochaliśmy życie. Byliśmy zwycięzcami na beznamiętnej orbicie. byliśmy bogami.
rob nerwowo przekartkowywał gruby przewodnik, kartki fruwały, a jemu niewyobrażalnie drżały ręce.
Moje ciało zaczęło płonąć ogniem rozpaczy która rozsadzała mnie od środka.
- rob, coś jest nie tak- mruknął sasza- jest zbyt ciepło, elektronika się przegrzewa.
- doceniaj te ostatnie cząstki ciepła. nadchodzi zima. długa zima. - przerwał mu kiran, przygarbiony jakby trzymając na swoich barkach cięsznie brzemię .patrzył beznamiętnie na dom, który konał w ciszy, prosząc nas niemym krzykiem o pomoc.
to był koniec